Rummu – Estonia, czerwiec 2019

To była nasza czwarta wyprawa do estońskiego Rummu. Nasz długi weekend Bożego Ciała przypadł akurat na okres najdłuższych dni w roku. Dzięki temu mogłem po raz pierwszy zaliczyć białe noce – noce bez nocy. Rzecz okrutnie degenerująca wszelką dyscyplinę i rozregulowująca wewnętrzny zegar. Nie umiałem się położyć wcześniej jak o drugiej w nocy, a potem sprawnie wstać na 10:00 by zebrać ludzi na nurkowanie. W dodatku okazało się, że natrafiliśmy na okres najsłabszej wizury w regionie budynków. Niestety, zaczął się już sezon kąpielowy, woda była ciepła. Pływacy, skoczkowie już ostro mieszali wodę i podnosili mączkę wapienną z dna. Budynki zaliczyłem więc tylko raz i to dość pośpiesznie, czego okrutnie żałuję i mam niedosyt.
Podróż jak zwykle dość długa, ale jednak możliwa na raz, jedzie się nieźle, nie oszczędzaliśmy sobie przystanków i relaksu. Wyruszyliśmy po szóstej, dojechaliśmy około dwudziestej trzeciej, ale po drodze był porządny obiad i mnoga liczba przystanków regulujących różne potrzeby. Dojechaliśmy, było wciąż widno.. i tak już codziennie posiedzenia do drugiej przynajmniej (niektórzy – zdecydowanie później się kładli).

Rummu spacerowo

Pod wodą tym razem najlepiej wspominam Baraki i Maszyny. To zdecydowanie odkrycie tego wyjazdu. Na Murze słaba wizura, w lesie też bez szału, na Stacji Pomp było nieźle, ale dość ponuro. Znakomite pseudo nocne nurkowanie z brzegu przy domkach – i wizura fajna i nowe odkrycia w tym regionie. Genialnie za to wypadły Baraki, do których nie miałem dotąd szczęścia i serca – znakomita wizura i widoczne działanie lokalnych nurków (postawione tablice informacyjne z planami nurkowiska – pod wodą, genialna sprawa!) sprawiły, że wreszcie zwiedziłem je bardzo dokładnie i się tym miejscem nasyciłem. Udało mi się też trafić na „Drilling Machine” – zaparkowaliśmy naszą platformą nad samą maszyną i przy okazji sprawdziliśmy dokąd prowadzą poręczówki od machiny. Okazało się, że machin jest więcej i są naprawdę spektakularne.

Maszyny



Wizyta w Tallinie – punkt kończący wyprawę to znowu wizyta w tallińskim muzeum morskim i podziwianie Lembita (estoński okręt podwodny z okresu II WŚ) i Suur Tolla (prześliczny parowy lodołamacz produkcji rosyjskiej, z początków XIX wieku). Do tego znakomite jedzenie w urokliwej gruzińskiej knajpce na uboczu starówki i starówka zaliczona „w przelocie”, bo się nam wykupiony czas parkowania kończył.

Mieliśmy piękną pogodę, miło spędzaliśmy czas siedząc praktycznie do białego rana (przez białą noc), zrobiliśmy kilka ładnych wycieczek pieszych w okolicy. Miejsce jest diabelnie klimatyczne i robi niesamowite wrażenie. Mam apetyt by tu wrócić na dłużej i posiedzieć spokojnie z pięć dni, rodzinnie, ze zwiedzaniem okolic jeszcze.